Książka Nie pozwól mu odejść autorstwa Kieres Tomasz, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 7,99 zł. Przeczytaj recenzję Nie pozwól mu odejść. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
Dodał: administrator Data: 14:50 03-11-2018 Kategoria: Polskie Ocena: 10 | Odsłon: 349 Format : Pdf Jakość : Bardzo dobra Rozmiar : 3,7 MbIlość stron : 117 Nathan Malone nigdy nie uczęszczał do zwykłej szkoły, uczył się w domu, spędzał niewiele czasu z rówieśnikami i nie chodził na randki. Kiedy matka Nathana musi poświęcać więcej czasu jego nowonarodzonym siostrom, ostatni rok nauki w liceum Nathan spędza w zwykłej szkole. Podczas pierwszego dnia pobytu w nowej szkole Nathan zwraca uwagę na Lisę, dziewczynę na motocyklu. Lisa i Nathan uczą się w tej samej grupie na zajęciach języka angielskiego. Lisa to indywidualistka, która nie przejmuje się tym, co myślą o niej inni... Zarejestruj się aby pobierać pliki, komentować, dodawać książki do ulubionych oraz dyskutować! Rejestracja jest darmowa i bardzo szybka! Kliknij tutaj aby założyć konto. Trwa to tylko 15 sekund!. Komentarze, recenzje i oceny użytkowników Nikt jeszcze nie napisał recenzji ani nie ocenił książki Lurlene McDaniel - Pozwól mi odejść Dodaj komentarz Pliki, komentarze oraz ocenianie dostępne są tylko dla zarejestrowanych użytkowników, zarejestruj się! Rejestracja jest darmowa i bardzo szybka! Kliknij tutaj, aby założyć konto. Trwa to tylko 15 sekund!. Pozostali internauci sprawdzali także książkę Małżeńska fuzja - Jennifer Probst oraz Niegrzeczna przyjaźń - Alice Clayton . Książkę Lurlene McDaniel poleca 71% naszych odwiedzających. mcdaniel pdf do pobrania chomikuj mobi docx Pozwól odejść. Pierwsza część przedstawiała nam historię niesamowicie pięknej, ale i trudnej i przede wszystkim rzadko spotykanej przyjaźni. W drugiej widzimy już skutki tego, jak ta przyjaźń dosłownie umiera, a żyć trzeba dalej. Razem z Tully próbujemy się uporać z tym co naprawdę ważne, czyli z dalszym życiem.
_Urok czy wręcz geniusz pamięci polega na tym,__że jest ona kapry­śna, przy­pad­kowa i pełna tem­pe­ra­mentu:__usuwa w cień maje­sta­tyczną kate­drę, a uwiecz­nia__sto­ją­cego przed nią w kurzu małego chłopca, który je Bowen_Gdyby czło­wiek mógł we śnie przejść przez Raj__i dostałby kwiat na dowód,__że jego dusza rze­czy­wi­ście tam była, i gdyby__prze­bu­dziw­szy się, dostrzegł kwiat w swej dłoni – ach,__co wtedy?_z notat­nika Cole­ridge’a,przeł. Z. KubiakPRO­LOGPro­log_Jest w kabi­nie toa­lety, sie­dzi na sede­sie, łzy schną jej na policz­kach, roz­ma­zaw­szy tusz, który kilka godzin temu tak sta­ran­nie nało­żyła. Od razu widać, że to nie jej miej­sce, a mimo to jest jest pod­stępny, zawsze przy­cho­dzi i wycho­dzi jak gość, któ­rego się nie zapra­szało, ale któ­rego nie wypada nie wpu­ścić. Pra­gnie go, choć ni­gdy by tego nie przy­znała. Ostat­nio poczu­cie żalu to jedyna rzecz, która wydaje się jej praw­dziwa. Nawet teraz celowo myśli o swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółce, pomimo upływu czasu, bo ma ochotę zapła­kać. Jest jak dziecko sku­biące stru­pek. Nie może się powstrzy­mać, choć wie, że będzie radzić sobie sama. Naprawdę pró­bo­wała. I na­dal pró­buje, na swój spo­sób, ale cza­sem jedna osoba może pod­trzy­my­wać całe twoje życie, być twoją pod­porą, a gdy zabrak­nie jej krze­pią­cej obec­no­ści, czu­jesz, że spa­dasz, choć­byś miała wcze­śniej wiele sił i choć­byś całą swoją mocą sta­rała się utrzy­mać rów­no­ – dawno temu – szła sama pogrą­żoną w ciem­no­ści drogą zwaną Fire­fly Lane. To była naj­gor­sza noc w jej życiu i wła­śnie wtedy natknęła się na pokrewną był nasz począ­tek”. Ponad trzy­dzie­ści lat „Ty i ja kon­tra cały świat”. Naj­lep­sze przy­ja­ciółki na opo­wie­ści mają swój koniec, prawda? Traci się tych, któ­rych się kocha, i trzeba jakoś żyć odpu­ścić. Powie­dzieć »do widze­nia« z uśmie­chem”.__To nie będzie nie wie, co wła­śnie uru­cho­miła. Za chwilę wszystko się 112 wrze­śnia 2010, 22:14Czuła się lekko oszo­ło­miona. To było przy­jemne, jakby otu­lono ją cie­płym kocem. Jed­nak gdy się zorien­to­wała, gdzie jest, prze­stało być tak na sede­sie w kabi­nie toa­lety, a na policz­kach schły jej łzy. Ile czasu tu spę­dziła? Wstała powoli i wyszła z łazienki, toru­jąc sobie drogę przez zatło­czone foyer kina i igno­ru­jąc kry­tyczne spoj­rze­nia rzu­cane w jej stronę przez pięk­nych ludzi popi­ja­ją­cych szam­pana pod skrzą­cym się dzie­więt­na­sto­wiecz­nym żyran­do­lem. Seans musiał się już skoń­ zewnątrz ener­gicz­nie zrzu­ciła idio­tyczne lakie­ro­wane szpilki; pole­ciały gdzieś w cień. W dro­gich czar­nych poń­czo­chach ruszyła w sią­pią­cym desz­czu po brud­nych chod­ni­kach Seat­tle w kie­runku domu. To tylko z dzie­sięć prze­cznic. Da radę, a o tej porze i tak nie uda­łoby się zła­pać tak­ zbli­żała się do Vir­gi­nia Street, jej wzrok przy­cią­gnął jaskra­wo­ró­żowy neon MAR­TINI BAR. Przed drzwiami stała grupka ludzi, któ­rzy roz­ma­wiali i palili pod chro­nią­cym ich dasz­ posta­no­wiła sobie, że omi­nie lokal, to jed­nak skrę­ciła, pode­szła do drzwi i weszła do środka. Wsu­nęła się do ciem­nego, zatło­czo­nego wnę­trza i ruszyła pro­sto ku dłu­giemu maho­nio­wemu barowi.– Co podać? – zapy­tał szczu­pły, wyglą­da­jący na arty­stę męż­czy­zna o poma­rań­czo­wych wło­sach i takiej ilo­ści żela­stwa w twa­rzy, ile mie­ści się w alejce z nakręt­kami i śru­bami w mar­ke­cie budow­la­nym.– Tequ­ilę – odpo­wie­ pierw­szy kie­li­szek i zamó­wiła następny. Gło­śna muzyka nio­sła pocie­chę. Wypiła tequ­ilę i zaczęła koły­sać się do rytmu. Ludzie dokoła niej śmiali się i roz­ma­wiali. Czuła się odro­binę tak, jakby była czę­ścią tego całego zamie­sza­ w dro­gim wło­skim gar­ni­tu­rze zręcz­nie wci­snął się na miej­sce obok niej. Był wysoki i wyspor­to­wany. Miał jasne, dobrze ostrzy­żone i uło­żone włosy. Pew­nie ban­ko­wiec albo praw­nik z kor­po­ra­cji. I oczy­wi­ście dla niej za młody. Nie mógł mieć wię­cej niż trzy­dzie­ści pięć lat. Ile czasu tu spę­dził, cze­ka­jąc na spo­sob­ność, szu­ka­jąc naj­le­piej wyglą­da­ją­cej kobiety w barze? Jeden drink, dwa?Wresz­cie zwró­cił się ku niej. Widziała po jego spoj­rze­niu, że wie, kim jest, i uwiódł ją ten drobny wyraz uzna­nia.– Mogę posta­wić pani drinka?– Nie wiem. Może pan? – Czyżby lekko beł­ko­tała? Nie­do­brze. Jej myśli też nie były kla­ spoj­rze­nie prze­su­nęło się z jej twa­rzy na piersi, a potem znów spoj­rzał jej w oczy. Wcale nie ukry­wał, że roz­biera ją wzro­kiem.– Powie­dział­bym, że drinka co naj­mniej.– Zwy­kle nie zadaję się z nie­zna­jo­mymi – skła­ w jej życiu byli wyłącz­nie obcy ludzie. Wszy­scy inni, wszy­scy, któ­rzy się liczyli, zapo­mnieli o niej. Mocno odczu­wała dzia­ła­nie xanaksu. A może to była tequ­ila?Dotknął jej pod­bródka, musnął deli­kat­nie kra­wędź żuchwy, spra­wia­jąc, że prze­szedł ją dreszcz. Takie dotknię­cie jej wyma­gało śmia­ło­ści, nikt już tego nie robił.– Jestem Troy – przed­sta­wił w jego błę­kitne oczy i poczuła cię­żar samot­no­ści. Kiedy ostat­nio pra­gnął jej jakiś męż­czy­zna?– Tully Hart – odpo­wie­działa.– ją. Sma­ko­wał słodko, jakimś likie­rem, i papie­ro­sami. A może trawą. Chciała się roz­to­pić w czy­sto fizycz­nym doświad­cze­niu, roz­pu­ścić jak kawa­łek cze­ko­lady. Chciała zapo­mnieć o wszyst­kim, co jej w życiu nie wyszło. I o tym, że skoń­czyła w takim miej­scu jak to. Sama w morzu obcych.– Poca­łuj mnie jesz­cze raz – powie­działa, choć nie cier­piała tonu żało­snego bła­ga­nia w swoim gło­ to brzmie­nie z dzie­ciń­stwa, gdy była małą dziew­czynką z nosem przy­ci­śnię­tym do szyby, cze­ka­jącą na powrót matki. „Co jest ze mną nie tak?” – pytała tamta dziew­czynka każ­dego, kto zechciał słu­chać, ale ni­gdy nie uzy­skała odpo­wie­dzi. Tully przy­cią­gnęła do sie­bie nie­zna­jo­mego, ale nawet gdy ją cało­wał i napie­rał na nią cia­łem, poczuła, że zaczyna pła­kać, a gdy łzy popły­nęły, nic już nie mogło ich powstrzy­ wrze­śnia 2010, 02:01Tully wyszła z baru ostat­nia. Drzwi zatrza­snęły się za nią, a neon syk­nął i zgasł. Było po dru­giej w nocy i ulice Seat­tle opu­sto­szały. Uci­ szła śli­skim chod­ni­kiem. Poca­ło­wał ją męż­czy­zna – nie­zna­jomy – a ona się roz­pła­ Nic dziw­nego, że się wyco­ jak z cebra. Pomy­ślała, że się zatrzyma, odchyli głowę i zacznie poły­kać deszcz, dopóki się nie utopi. To nie byłoby takie wra­że­nie, że droga do domu trwa całe godziny. W budynku minęła por­tiera, nie patrząc mu w oczy. W win­dzie zoba­czyła swoje odbi­cie w pokry­wa­ją­cych ściany kosz­mar­nie. Kasz­ta­nowe włosy – z dłu­gimi odro­stami – two­rzyły pta­sie gniazdo, a tusz spły­wał z rzęs na policzki, roz­ma­zu­jąc się jak akwa­ windy otwo­rzyły się i Tully wyszła na kory­tarz. Tak się zata­czała, że dopiero po chwili dotarła do swo­ich drzwi i cztery razy pró­bo­wała tra­fić klu­czem do zamka. Zanim otwo­rzyła, poczuła, że kręci jej się w gło­wie, która znowu ją roz­bo­ pomię­dzy jadal­nią a salo­nem wpa­dła na sto­lik i omal się nie prze­wró­ciła. Ura­to­wała ją sofa. Tully osu­nęła się z wes­tchnie­niem na grubą, białą podu­chę. Sto­lik był zasy­pany pocztą. Rachunki i cza­so­pi­ oczy i pomy­ślała, jakim baj­zlem stało się jej życie.– A niech cię, Katie Ryan – szep­nęła do naj­lep­szej przy­ja­ciółki, któ­rej nie samot­ność była nie do znie­sie­nia. Lecz jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka ode­szła. Umarła. Od tego wszystko się zaczęło. Od straty Kate. Czy to nie żało­sne? Tully zaczęła opa­dać na dno po śmierci przy­ja­ciółki i nie potra­fiła się od niego odbić.– Potrze­buję cię – dodała. A potem to wykrzy­czała: – Potrze­buję cię! jej opa­dła. Tully zasnęła? Może…Kiedy z powro­tem otwo­rzyła oczy, zaczęła wpa­try­wać się załza­wio­nym wzro­kiem w stos poczty na sto­liku do kawy. Głów­nie rachunki, kata­logi i cza­so­pi­sma, któ­rych od dawna nie czy­tała. Gdy już miała odwró­cić wzrok, jedno ze zdjęć przy­kuło jej brwi i nachy­liła się. Odsu­nęła koperty, by wygrze­bać maga­zyn „Star”, który leżał na spo­dzie. W pra­wym gór­nym rogu znaj­do­wało się nie­wiel­kie zdję­cie jej twa­rzy. Nie­zbyt udane. Nie takie, z któ­rego mogłaby być dumna. Pod spodem jedno straszne słowo:„Uza­leż­niona”.Chwy­ciła cza­so­pi­smo drżą­cymi dłońmi i otwo­rzyła je. Strony migały jedna za drugą, aż ponow­nie zna­la­zła swoje zdję­ arty­kuł, nawet nie zaj­mo­wał HISTO­RIA, KTÓRA KRYJE SIĘ ZA PLOT­KAMISta­rze­nie się nie jest łatwe dla zna­nych kobiet, lecz dla Tully Hart, byłej gwiazdy świę­cą­cego nie­gdyś triumfy pro­gramu _Dziew­czyń­ska godzina,_ oka­zuje się wyjąt­kowo trudne. Chrze­śnica pani Hart, Marah Ryan, udzie­liła naszej redak­cji infor­ma­cji na zasa­dzie wyłącz­no­ści. Pani Ryan, l. 20, potwier­dza, że pięć­dzie­się­cio­let­nia Tully Hart zmaga się ostat­nio z demo­nami, które prze­śla­do­wały ją przez całe życie. Według pani Ryan w ostat­nich mie­sią­cach pani Hart „nie­po­ko­jąco przy­tyła”, nad­uży­wa­jąc leków i alko­holu…_O mój Boże! zabo­lała tak bar­dzo, że Tully nie była w sta­nie oddy­chać. Doczy­tała arty­kuł do końca, a potem pozwo­liła, by cza­so­pi­smo wypa­dło jej z któ­rego nie dopusz­czała do sie­bie od mie­sięcy, od lat, nagle ożył i zacią­gnął ją w naj­bar­dziej ponure i samotne miej­sce na świe­cie. Po raz pierw­szy Tully nie potra­fiła sobie nawet wyobra­zić, że kie­dy­kol­wiek wygrze­bie się z tej prze­pa­ chwiej­nie, łzy zamgliły jej wzrok, gdy się­gnęła po klu­czyki do mogła tak dłu­żej 33O czwar­tej w nocy Johnny zre­zy­gno­wał z prób zaśnię­cia. Skąd mu przy­szło do głowy, że uda mu się usnąć w noc po pogrze­bie żony?Odsu­nął koł­drę i wstał z łóżka. Deszcz łomo­tał o kryty gon­tem dach, jego echo nio­sło się po całym domu. Johnny dotknął włącz­nika przy kominku w sypialni, roz­le­gło się stuk­nię­cie i gwizd, a potem ożyły nie­bie­skie i poma­rań­czowe pło­myki, ska­cząc po sztucz­nym pola­nie. Poczuł deli­katny zapach gazu. Stał tak kilka minut, wpa­tru­jąc się w zaczął się wałę­sać po domu. To jedyne okre­śle­nie, jakim potra­fił opi­sać spo­sób, w jaki bez­wied­nie prze­cho­dził z pokoju do pokoju. Co pewien czas orien­to­wał się, że stoi gdzieś i wpa­truje się w coś, nie koja­rząc, kiedy tu przy­szedł ani dla­czego przy­sta­nął aku­rat któ­rymś momen­cie zna­lazł się z powro­tem w sypialni. Jej szklanka na wodę wciąż stała na sto­liku noc­nym. Podob­nie jak oku­lary do czy­ta­nia i ręka­wiczki, w któ­rych pod koniec spała, bo cią­gle było jej zimno. Rów­nie wyraź­nie jak wła­sny oddech usły­szał jej głos: „Byłeś moim jedy­nym, Joh­nie Ryan. Kocha­łam cię z każ­dym swoim odde­chem przez dwa­dzie­ścia lat”. To wła­śnie powie­działa mu w swą ostat­nią noc. Leżeli razem w łóżku, on obej­mo­wał ją, bo ona była zbyt słaba, by przy­tu­lić jego. Pamię­tał, że wtu­lił twarz w zagłę­bie­nie jej szyi i powie­dział: „Nie zosta­wiaj mnie, Katie. Jesz­cze nie teraz”.Zawiódł ją nawet wtedy, gdy umie­ się i zszedł na zale­wało roz­myte szare świa­tło. Deszcz ska­py­wał z oka­pów, łago­dząc kon­tury kra­jo­brazu. W kuchni zoba­czył cały blat sta­ran­nie umy­tych i wytar­tych naczyń, które roz­ło­żono na ście­recz­kach, i kosz na śmieci pełen papie­ro­wych tale­rzy­ków i ser­we­tek w jaskra­wych kolo­rach. Lodówka i zamra­żarka były wypeł­nione przy­kry­tymi folią pojem­ni­kami. Teściowa zro­biła wszystko, co należy, gdy on krył się samot­nie na zewnątrz, w ciem­no­ kawę, pró­bo­wał wyobra­zić sobie nową wer­sję swo­jego życia. Widział jedy­nie puste miej­sce przy stole w jadalni, nie tę osobę za kie­row­nicą, śnia­da­nie robione nie tymi dobrym ojcem. Pomóż im się z tym upo­ się o blat, popi­ja­jąc kawę. Gdy nale­wał sobie trze­cią fili­żankę, poczuł, że kofe­ina pod­nio­sła mu poziom adre­na­liny. Ręce zaczęły mu się trząść, więc odsta­wił kawę i wziął sok poma­rań­ kofe­iny jesz­cze cukier. Co w następ­nej kolej­no­ści – tequ­ila? Wła­ści­wie nie pod­jął decy­zji, by się ruszyć. Po pro­stu wywę­dro­wał z kuchni, któ­rej każdy cen­ty­metr przy­po­mi­nał mu o żonie – lawen­dowy krem do rąk, który tak lubiła, tabliczkę z napi­sem JESTE­ŚCIE WYJĄT­KOWI, którą wycią­gała przy naj­drob­niej­szych suk­ce­sach dzieci, dzba­nek na wodę, który odzie­dzi­czyła po babci i któ­rego uży­wała przy spe­cjal­nych oka­ że ktoś dotyka jego ramie­nia, i się wzdry­ teściowa, Mar­gie. Była już ubrana – miała na sobie dżinsy z wyso­kim sta­nem, teni­sówki i czarny golf. Posłała mu znu­żony niej sta­nął Bud. Wyglą­dał na dzie­sięć lat star­szego od żony. Przez ostatni rok jesz­cze bar­dziej ucichł, choć i wcze­śniej nikt nie nazwałby go gada­tli­wym. Zaczął żegnać się z Katie na długo przed tym, jak reszta z nich zaak­cep­to­wała nie­unik­nione, a teraz, gdy ode­szła, jakby stra­cił głos. Podob­nie jak żona był ubrany swo­bod­nie. Miał na sobie wran­glery pod­kre­śla­jące chu­dość nóg i wysta­jący brzuch, wester­nową koszulę w brą­zowo-białą kratę i sze­roki pas ze srebrną sprzączką. Włosy stra­cił już dawno, ale kom­pen­so­wały to gęste słowa prze­szli do kuchni, gdzie Johnny nalał im po kubku kawy.– Kawa. Bogu dzięki – powie­dział szorstko Bud, bio­rąc kubek w swoje spra­co­wane dło­ na sie­bie.– Musimy zawieźć Seana na lot­ni­sko za godzinę, ale potem możemy wró­cić i wam poma­gać – ode­zwała się Mar­gie. – Dopóki będzie­cie tego potrze­bo­ był jej bar­dzo wdzięczny. Stała mu się bliż­sza niż wła­sna matka, ale musiał być samo­ Tak!To nie był po pro­stu kolejny dzień. Zoba­czył to wyraź­nie. Nie mógł uda­wać, że to zwy­kły dzień. Nie mógł dać dzie­ciom śnia­da­nia i zawieźć ich do szkoły, a potem pójść do pracy w tele­wi­zji i zająć się pro­duk­cją jakie­goś tan­det­nego pro­gramu roz­ryw­ko­wego albo odcinka audy­cji life­sty­lo­wej, która ni­gdy nie zmie­niła niczy­jego stylu życia.– Zabie­ram nas stąd – oznaj­mił.– Och? – powie­działa Mar­gie. – Dokąd?Powie­dział to, co pierw­sze przy­szło mu do głowy.– Na uwiel­biała tę wyspę. Od zawsze pla­no­wali zabrać tam przyj­rzała mu się przez swoje nowe oku­lary ze szkłami nie­mal bez opra­wek.– Ucieczka niczego nie zmieni – mruk­nął Bud.– Wiem, Bud. Ale ja tutaj po pro­stu tonę. Gdzie­kol­wiek spoj­rzę…– Tak – wszedł mu w słowo dotknęła ramie­nia Johnny’ego.– Jak możemy pomóc?Teraz, gdy Johnny miał plan – choć nie­do­sko­nały i tym­cza­sowy – poczuł się lepiej.– Ja zajmę się rezer­wa­cjami. Nie mów­cie nic dzie­ciom. Niech się wyśpią.– Kiedy wyjeż­dża­cie?– Mam nadzieję, że dzi­siaj.– Lepiej zadzwoń do Tully i powiedz jej. Pla­no­wała być tu o jede­na­ poki­wał głową, ale Tully była w tej chwili naj­mniej­szym z jego zmar­twień.– Okej – powie­działa Mar­gie, skła­da­jąc dło­nie. – Wyczysz­czę lodówkę i prze­niosę wszyst­kie zapie­kanki do zamra­żarki w garażu.– A ja odwo­łam dostawy mleka i dam znać na poli­cję – dodał Bud. – Żeby mieli wasz dom na w ogóle o tym nie pomy­ślał. To Kate zawsze wszystko przy­go­to­wy­wała przed ich wyjaz­ pokle­pała go po ramie­niu.– Idź zro­bić te rezer­wa­cje. Zaj­miemy się im obojgu i poszedł do swo­jego gabi­netu. Usiadł do kom­pu­tera i w nie­spełna dwa­dzie­ścia minut doko­nał rezer­wa­cji. Za dzie­sięć siódma miał już kupione bilety, wyna­jęty samo­chód i dom. Zostało tylko powia­do­mie­nie pokoju chłop­ców pod­szedł do pię­tro­wego łóżka i zna­lazł obu bliź­nia­ków na dol­nej czę­ści, wtu­lo­nych w sie­bie niczym para szcze­nia­ brą­zową czu­prynę Lucasa.– Hej, Sky­wal­ker, wsta­jemy.– Ja chcę być Sky­wal­ke­rem – wymam­ro­tał Wills przez się uśmiech­nął.– Ty jesteś Zdo­bywcą, pamię­tasz?– Nikt nie wie, kim był Wil­helm Zdo­bywca – odparł Wills, sia­da­jąc na łóżku. Miał na sobie czer­wono-nie­bie­ską piżamę ze Spi­der-Manem. – Musia­łaby być o nim jakaś usiadł, roz­glą­da­jąc się nie­przy­tom­nie.– Już pora do szkoły?– Nie idzie­cie dzi­siaj do szkoły – stwier­dził zmarsz­czył brwi.– Bo mama umarła?Johnny się wzdry­gnął.– Wła­ści­wie tak. Jedziemy na Hawaje. Nauczę was sur­fo­wać.– Ty nie umiesz sur­fo­wać – stwier­dził wciąż marsz­czący brwi Wills. Już był scep­tyczny.– A wła­śnie że umie. Prawda, tato? – zapy­tał jego brat spod swo­jej dłu­giej grzywki. Pełen wiary Lucas.– Za tydzień będę umiał – powie­dział Johnny, a oni roz­ch­mu­rzyli się i zaczęli pod­ska­ki­wać na łóżku. – Umyj­cie zęby i ubierz­cie się. Wrócę za dzie­sięć minut spa­ko­wać wasze rze­ bły­ska­wicz­nie pobie­gli do łazienki, sztur­cha­jąc się po dro­dze łok­ciami. Johnny wyszedł powoli z ich pokoju i ruszył kory­ta­rzem. Zapu­kał do drzwi córki i usły­szał znu­żone:– Co?Zanim wszedł do jej pokoju, wstrzy­mał powie­trze. Wie­dział, że namó­wie­nie popu­lar­nej w szkole nasto­latki do wyjazdu nie będzie łatwe. Nic nie liczyło się dla Marah bar­dziej niż przy­ja­ciółki. Szcze­gól­nie przy nie­po­sła­nym łóżku i cze­sała swoje dłu­gie i lśniące czarne włosy. Ubrała się do szkoły w spodnie z komicz­nie niskim sta­nem i roz­sze­rza­nymi nogaw­kami oraz T-shirt jak dla nie­mow­laka. Jakby się wybie­rała w trasę z Brit­ney Spe­ars. Johnny stłu­mił iry­ta­cję. To nie był moment na kłót­nie o modzie.– Hej – powie­dział, zamy­ka­jąc za sobą drzwi.– Hej – odpo­wie­działa, nawet na niego nie spoj­rzaw­szy. Jej głos miał w sobie pewną ostrość, któ­rej nabrał w cza­sie doj­rze­wa­ wes­tchnął. Wyglą­dało na to, że nawet żałoba nie zmięk­czyła Marah. O ile nie uczy­niła jej jesz­cze bar­dziej odło­żyła szczotkę i zwró­ciła się ku niemu. Teraz już rozu­miał, dla­czego Kate tak czę­sto raniło jej osą­dza­jące spoj­rze­nie. Marah miała bar­dzo prze­ni­kliwy wzrok.– Prze­pra­szam za wczo­raj­szy wie­czór – zaczął.– Wszystko jedno. Mam dzi­siaj po lek­cjach tre­ning pił­kar­ski. Mogę wziąć auto mamy?Usły­szał, że głos jej się zała­mał na ostat­nim sło­wie. Usiadł na skraju łóżka córki i cze­kał, żeby się przy­sia­dła. Gdy tego nie zro­biła, poczuł, że ogar­nia go fala znu­że­nia. Marah była taka kru­cha. Wszy­scy byli teraz deli­katni, ale Marah przy­po­mi­nała Tully. Obie nie potra­fiły oka­zać sła­bo­ści. Marah dostrzeże jedy­nie to, że prze­rwał jej przy­go­to­wa­nia do szkoły, a poświę­cała im wię­cej czasu niż mnich poran­nym modłom.– Lecimy na Hawaje na tydzień. Możemy…– Co? Kiedy?– Wyjeż­dżamy za dwie godziny. Kauai jest…– Nie ma mowy! – wrza­ wybuch był tak nie­spo­dzie­wany, że Johnny zapo­mniał, co chciał powie­dzieć.– Co?– Nie mogę opu­ścić szkoły. Muszę zadbać o koń­cowe oceny. Obie­ca­łam mamie, że będę się dobrze uczyć.– To godne pochwały, Marah. Ale potrze­bu­jemy tro­chę czasu razem jako rodzina. Żeby sobie to wszystko poukła­dać. Możesz zabrać ze sobą pod­ręcz­niki, jeśli będziesz chciała.– Jeśli będę chciała?! – Aż tup­nęła nogą. – Nie masz zie­lo­nego poję­cia, jak jest w liceum. Wiesz, jaka jest kon­ku­ren­cja? Jak się dostanę do dobrego col­lege’u, jeśli zawalę ten semestr?– Przez jeden tydzień nic się nie sta­nie.– Ha! Mam roz­sze­rzoną mate­ma­tykę. I WOS. I gram w tym roku w repre­zen­ta­cji pił­kar­ sobie sprawę, że może to zała­twić dobrze albo źle. Tylko nie wie­dział, jaki jest ten dobry spo­sób, i szcze­rze mówiąc, był zbyt zmę­czony i zestre­so­wany, żeby się przej­mo­ Wyjeż­dżamy o dzie­sią­tej. Spa­kuj go za ramię.– Pozwól mi zostać z Tully!Spoj­rzał na nią i dostrzegł, że ze zło­ści dostała czer­wo­nych plam na bla­dej skó­rze.– Tully? Jako opie­kunka? Och… Nie.– Bab­cia i dzia­dek zostaną ze mną w domu.– Marah, jedziemy. Musimy pobyć razem, tylko we tup­nęła nogą.– Nisz­czysz mi życie.– Nie że powi­nien powie­dzieć coś mądrego i ponad­cza­so­wego. Ale co? Zdą­żył znie­na­wi­dzić te wszyst­kie banały, które ludzie roz­dają niczym mię­tówki po czy­jejś śmierci. Nie wie­rzył, że czas ule­czy tę ranę ani że Kate jest teraz w lep­szym miej­scu, ani że nauczą się żyć dalej. W żaden spo­sób nie umiałby skie­ro­wać takich pustych słów do Marah, która naj­wy­raź­niej tak jak on ledwo utrzy­my­wała się na się, weszła do łazienki i zatrza­snęła nie cze­kać, aż zmieni zda­nie. W swo­jej sypialni chwy­cił tele­fon i wybrał numer, wcho­dząc do gar­de­roby, by poszu­kać walizki.– Halo? – Po gło­sie Tully można było poznać, jak kiep­sko się wie­dział, że powi­nien prze­pro­sić za miniony wie­czór, ale za każ­dym razem, gdy o tym myślał, czuł przy­pływ gniewu. Nie daro­wał więc sobie wypo­mnie­nia jej roz­cza­ro­wu­ją­cego zacho­wa­nia, ale już gdy o tym wspo­mi­nał, wie­dział, że ona będzie się bro­nić, i fak­tycz­nie to zro­biła.– Kate tego chciała – powie­działa się. Na­dal mówiła, ale prze­rwał jej, oznaj­mia­jąc:– Jedziemy dziś na Kauai.– Co?– Musimy spę­dzić tro­chę czasu razem. Sama tak mówi­łaś. Wyla­tu­jemy o dru­giej Hawa­iian Air­li­nes.– Nie­wiele czasu na przy­go­to­wa­nia.– Tak. – Też go to mar­twiło. – Muszę coś mówiła, pytała chyba o pogodę, ale on się roz­łą­ tamto popo­łu­dnie w środku tygo­dnia w paź­dzier­niku 2006 mię­dzy­na­ro­dowy port lot­ni­czy SeaTac był zaska­ku­jąco zatło­czony. Przy­je­chali wcze­śniej, żeby pod­rzu­cić na samo­lot brata Kate, Seana, który wra­cał do ode­brał karty pokła­dowe z auto­matu, a potem popa­trzył na dzieci. Każde z nich wpa­try­wało się w jakieś elek­tro­niczne urzą­dze­nie. Marah wysy­łała ese­mesa na swo­jej nowej komórce. Nie miał poję­cia, co to jest ese­mes, i nie obcho­dziło go to. To Kate chciała, żeby ich szes­na­sto­let­nia córka miała tele­fon komór­kowy.– Mar­twię się o Marah – powie­działa Mar­gie, pod­cho­dząc do niego.– Wygląda na to, że nisz­czę jej życie, zabie­ra­jąc ją na cmok­nęła.– Jeśli nie nisz­czysz szes­na­sto­latce życia, to zna­czy, że jej nie wycho­wu­jesz. Nie tym się mar­twię. Myślę, że ona żałuje tego, jak trak­to­wała matkę. Zwy­kle się z tego wyra­sta, ale jeśli matka umiera…Auto­ma­tyczne drzwi za nimi otwarły się z sykiem i do hali wbie­gła Tully. Miała na sobie let­nią sukienkę, san­dałki na nie­bo­tycz­nie wyso­kich szpil­kach i biały kape­lusz z sze­ro­kim ron­dem. Cią­gnęła za sobą walizkę Louis Vuit­ się przed nimi bez tchu.– Co? No co? Chyba zdą­ży­łam?Johnny gapił się na Tully. Co ona tu, do dia­bła, robi? Mar­gie powie­działa coś cicho, a potem potrzą­snęła głową.– Tully! – zawo­łała Marah. – Bogu wziął Tully pod rękę i odcią­gnął na bok.– Nie jesteś zapro­szona na ten wyjazd, Tul. Jedziemy tylko we czwórkę. Nie wie­rzę, że pomy­śla­łaś…– Och – szep­nęła to tak cicho, że zabrzmiało jak wes­tchnie­nie. Widział, jak bar­dzo ją zra­nił. – Powie­dzia­łeś „my”. Myśla­łam, że mnie też masz na ile razy w życiu została porzu­cona, zosta­wiona przez matkę, ale nie miał siły mar­twić się teraz o Tully Hart. Tra­cił kon­trolę nad wła­snym życiem i mógł myśleć jedy­nie o swo­ich dzie­ciach i o tym, żeby jakoś wytrwać. Mruk­nął coś pod nosem i odwró­cił się od niej.– Chodź­cie, dzieci – powie­dział szorstko, dając im zale­d­wie chwilę na poże­gna­nie się z Tully. Objął teściów i szep­nął: – Do zoba­cze­nia.– Pozwól jej lecieć z nami – jęczała Marah. – Pro­szę…Johnny ruszył dalej. Nie był w sta­nie zare­ago­wać ina­ sześć godzin, zarówno w powie­trzu, jak i na lot­ni­sku w Hono­lulu, córka cał­ko­wi­cie igno­ro­wała Johnny’ego. Na pokła­dzie samo­lotu niczego nie zja­dła, nie obej­rzała filmu ani nie czy­tała. Sie­działa po dru­giej stro­nie przej­ścia niż on z chłop­cami, miała zamknięte oczy i kiwała głową do muzyki, któ­rej nie sły­ dać jej znać, że choć czuje się samotna, nie jest sama. Powi­nien się upew­nić, że córka wie, że on jest obok, że na­dal są rodziną, choć ta kon­struk­cja wydaje się teraz tak chwiejna. Lecz na to musiał przyjść odpo­wiedni moment. Przy nasto­lat­kach trzeba ostroż­nie wybie­rać chwilę na kon­takt, bo ina­czej można takiej próby gorzko żało­ na Kauai o czwar­tej po połu­dniu czasu hawaj­skiego, ale Johnny miał wra­że­nie, że podróż trwała wiele dni. Wycho­dzili z samo­lotu ręka­wem, chłopcy pierwsi. W zeszłym tygo­dniu śmia­liby się w takim momen­cie, teraz byli krok z Marah.– Hej.– Co?– Nie można powie­dzieć „hej” do wła­snej córki?Prze­wró­ciła oczami, nie zwal­nia­jąc taśmy do odbie­ra­nia bagażu, gdzie kobiety w tra­dy­cyj­nych hawaj­skich sukien­kach wrę­czały czer­wone i białe gir­landy z kwia­tów gościom, któ­rzy mieli wyku­piony pakiet wcza­ zewnątrz słońce mocno pra­żyło. Różowe bugen­wille w peł­nym roz­kwi­cie opla­tały ogro­dze­nie ota­cza­jące park. Johnny popro­wa­dził wszyst­kich na drugą stronę ulicy, do punktu wynajmu samo­cho­dów. Po dzie­się­ciu minu­tach jechali srebr­nym mustan­giem kabrio­le­tem na pół­noc jedyną auto­stradą na wyspie. Zatrzy­mali się w skle­pie Safe­way, naku­pili jedze­nia, a potem wsie­dli z powro­tem do pra­wej roz­cią­gała się nie­koń­cząca się linia wybrzeża z pla­żami o zło­tym pia­sku, zale­wa­nymi pie­ni­stymi, błę­kit­nymi falami i poprze­ci­na­nymi wysep­kami czar­nej wul­ka­nicz­nej skały. Im dalej na pół­noc, tym kra­jo­braz sta­wał się buj­niej­szy i bar­dziej zie­lony.– Ach, jak tu ład­nie – powie­dział do Marah, która sie­działa obok w fotelu pasa­żera zgar­biona i wpa­trzona w komórkę. Znów te ese­mesy.– Taa – odpo­wie­działa, nie pod­no­sząc wzroku.– Marah – rzu­cił ostrze­gaw­czym tonem. Jakby mówił: „Stą­pasz po cien­kim lodzie”.Spoj­rzała na niego.– Ash­ley prze­syła mi pracę domową. Mówi­łam ci, że nie powin­nam opusz­czać szkoły.– Marah…Zer­k­nęła w prawo.– Fale. Pia­sek. Grubi biali ludzie w hawaj­skich koszu­lach. I skar­pet­kach do san­da­łów. Wspa­niałe waka­cje, tato. Od razu zapo­mnia­łam, że mama dopiero co umarła. wró­ciła do ese­me­so­wa­nia na moto­roli się. Droga przed nimi wiła się wzdłuż wybrzeża, opa­da­jąc w dół wśród zie­leni doliny Hana­ Hana­lei two­rzyła wesoła mie­szanka drew­nia­nych budyn­ków, kolo­ro­wych szyl­dów i sta­no­wisk z lodami _shave ice_. Johnny skrę­cił w drogę wska­zaną przez MapQu­est i natych­miast musiał zwol­nić z powodu rowe­rzy­stów i sur­fe­rów zaj­mu­ją­cych obie strony który wyna­jęli, był sta­ro­świec­kim hawaj­skim bun­ga­lo­wem przy Weke Road. Johnny wje­chał na pod­jazd wysy­pany kru­szo­nymi kora­ natych­miast wysie­dli z auta. Byli zbyt pod­eks­cy­to­wani, by choćby jesz­cze chwilę wytrzy­mać w zamknię­ciu. Johnny zaniósł dwie walizki na schodki od frontu i otwo­rzył drzwi. Na drew­nia­nych pod­ło­gach stały bam­bu­sowe meble w stylu lat pięć­dzie­sią­tych, z gru­bymi, kwie­ci­stymi podusz­kami. Kuch­nia z drewna koa i kącik jadalny znaj­do­wały się po lewej stro­nie głów­nego holu, a wygodny salon po pra­wej. Spo­rej wiel­ko­ści tele­wi­zor ucie­szył chłop­ców, któ­rzy natych­miast popę­dzili przez dom, wrzesz­cząc:– Ja wybie­ram pierw­szy!Johnny pod­szedł do prze­suw­nych drzwi tarasu wycho­dzą­cego na ocean. Traw­nik docho­dził do zatoki Hana­lei Bay. Johnny pamię­tał ostatni raz, gdy byli tu z Kate. „Zabierz mnie do łóżka, Johnny Ryanie. Nie poża­łu­jesz…”.Wills wpadł na niego z całym impe­tem.– Jeste­śmy głodni, wyha­mo­wał tuż przy nich.– Umie­ramy z W domu była już pra­wie dzie­wiąta wie­czo­rem. Jak mógł zapo­mnieć o tym, że dzie­ciom należy się kola­cja?– Jasne. Pój­dziemy do baru, który z mamą uwiel­ zachi­cho­tał.– My nie możemy iść do baru, poczo­chrał mu włosy.– W sta­nie Waszyng­ton pew­nie nie, ale tutaj jak naj­bar­dziej może­cie.– Ale faj­nie – powie­dział usły­szał, że Marah roz­pa­ko­wuje w kuchni zakupy. Uznał, że to dobry znak. Nie musiał jej o to pro­sić ani nic naka­zy­ nie­całe pół godziny wybrali pokoje, roz­ło­żyli rze­czy i prze­brali się w szorty i T-shirty, a potem ruszyli spo­kojną ulicą do sta­rego, przy­po­mi­na­ją­cego ruderę drew­nia­nego budynku bli­sko cen­trum mia­steczka. Tahiti uwiel­biała sta­ro­świecki poli­ne­zyj­ski kicz tego miej­sca, który był tu czymś wię­cej niż deko­ra­cją. Podobno wystrój baru nie zmie­nił się od ponad czter­dzie­stu wnę­trzu peł­nym tury­stów i miej­sco­wych, łatwych do odróż­nie­nia po stro­jach – zna­leźli nie­wielki bam­bu­sowy sto­lik nie­opo­dal „sceny” – pod­wyż­sze­nia o powierzchni metr na pół­tora z dwoma tabo­re­tami i dwoma mikro­fo­nami.– Faj­nie tu jest! – oznaj­mił Lucas, ener­gicz­nie koły­sząc się na krze­ bał się, że krze­sło się prze­wróci i w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach coś by powie­dział, posta­rał się poha­mo­wać chłop­ców, lecz ich entu­zjazm był wła­śnie tym, po co tutaj przy­je­chali, więc dał spo­kój i zajął się swoją butelką corony. Zmę­czona kel­nerka wła­śnie nio­sła im pizzę, gdy poja­wił się zespół – dwóch Hawaj­czy­ków z gita­rami. Pierw­szym utwo­rem, który zagrali, było _Some­where over the rain­bow_ Isra­ela Kama­ka­wiwo’ole’a na uku­ miał wra­że­nie, jakby Kate poja­wiła się na ławce obok, oparła o niego i śpie­wała cicho, fał­szu­jąc, ale gdy się odwró­cił, zoba­czył tylko Marah, która natych­miast zmarsz­czyła brwi.– Co? Wcale nie ese­me­ wie­dział, co powie­dzieć.– Nie­ważne – rzu­ciła Marah, ale wyglą­dała na roz­cza­ro­ się kolejny utwór. _When you see Hana­lei by moon­li­ght…_Piękna kobieta o roz­ja­śnio­nych słoń­cem blond wło­sach i pro­mien­nym uśmie­chu weszła na maleńką scenę i zaczęła tań­czyć hula do tej pio­senki. Gdy muzyka się skoń­czyła, pode­szła do ich sto­lika.– Pamię­tam cię – zwró­ciła się do Johnny’ego. – Twoja żona chciała się zapi­sać na lek­cje hula, gdy tu ostat­nio byli­ obrzu­cił ją spoj­rze­niem.– Mama nie żyje.– Och – powie­działa tan­cerka. – Tak mi przy­ jak Johnny miał dość tych słów.– To miłe, że ją pani pamięta – odarł znu­żo­nym tonem.– Miała piękny uśmiech – powie­działa poki­wał głową.– Cóż. – Pokle­pała go po ramie­niu, jakby byli przy­ja­ciółmi. – Mam nadzieję, że ta wyspa wam pomoże. Jeśli jej na to pozwo­li­cie. gdy wra­cali do domu w gasną­cym świe­tle dnia, chłopcy byli już tak zmę­czeni, że zaczęli się kłó­cić, a Johnny zbyt wykoń­czony, by się tym prze­jąć. W domu pomógł im przy­szy­ko­wać się do snu, przy­krył ich i poca­ło­wał na dobra­noc.– Tato? – zapy­tał Wills sen­nym gło­sem. – Będziemy się jutro kąpać?– Pew­nie, Zdo­bywco. Po to tu jeste­śmy.– Ja na pewno wejdę pierw­szy. Lucas to tchórz.– Wcale poca­ło­wał ich jesz­cze raz i wstał. Idąc przez dom w poszu­ki­wa­niu córki, prze­cze­sał włosy dło­nią i wes­tchnął. Zna­lazł ją na oka­la­ją­cej cały dom weran­dzie. Sie­działa na leżaku. Zatoka ską­pana była w księ­ży­co­wym bla­sku. W powie­trzu czuć było sól, morze i kwiaty plu­me­rii. Osza­ła­mia­jący, słodki i uwo­dzi­ciel­ski zapach. Wzdłuż trzy­ki­lo­me­tro­wej linii plaży roz­siane były ogni­ska, wokół któ­rych stały i tań­czyły cie­nie ludzi. Ich śmiech uno­sił się ponad szu­mem fal.– Powin­ni­śmy byli tu przy­je­chać, kiedy jesz­cze żyła – ode­zwała się głos wyda­wał się taki młody, smutny i odle­ Mieli taki zamiar. Ileż to razy pla­no­wali wyjazd, żeby odwo­łać go z jakie­goś zupeł­nie dziś nie­istot­nego powodu? Wydaje ci się, że masz na wszystko mnó­stwo czasu, i nagle się oka­zuje, że to nie­prawda.– Może patrzy na nas teraz.– Taa. Na pewno.– Wielu ludzi w to wie­rzy.– Żałuję, że do nich nie wes­tchnął.– Taa. Ja wstała. Spoj­rzała na niego. Smu­tek, który ujrzał w jej oczach, był doj­mu­jący.– Nie mia­łeś racji.– W czym?– Ten widok niczego nie zmie­nia.– Pra­gną­łem odmiany. Możesz zro­zu­mieć?– No cóż… Ja pra­gnę­łam tych sło­wach odwró­ciła się i weszła do domu. Drzwi się zasu­nęły. Johnny stał, wstrzą­śnięty jej sło­wami. Tak naprawdę nie pomy­ślał, czego potrze­bują jego dzieci. Wetknął ich potrzeby mię­dzy swoje i uznał, że tak wszyst­kim będzie byłaby roz­cza­ro­wana. Już. Znowu. Co gor­sza, wie­dział, że córka ma widok niczego nie zmie­ 44Nawet w raju – a może zwłasz­cza w raju – Johnny spał źle, nie­przy­zwy­cza­jony do samot­no­ści, ale każ­dego ranka wyry­wał go ze snu blask słońca na błę­kit­nym nie­bie i szum fal, które jakby się śmiały, sunąc po pia­sku. Zwy­kle Johnny budził się pierw­szy. Zaczy­nał dzień od fili­żanki kawy na weran­dzie. Stąd obser­wo­wał pora­nek nad nie­bieskimi wodami zatoki, któ­rej kształt przy­po­mi­nał pod­kowę. Czę­sto mówił stam­tąd do Kate. Żało­wał, że nie powie­dział tych słów wcze­śniej. Pod koniec, gdy Kate umie­rała, atmos­fera w ich domu przy­po­mi­nała deli­katną, szarą mgłę, była smutna i przy­ci­szona. Wie­dział, że Mar­gie kazała Katie mówić o tym, co ją prze­raża – że zostawi dzieci, o świa­do­mo­ści, że będą cier­piały, o jej bólu – ale Johnny nie potra­fił słu­chać, nawet tam­tego ostat­niego dnia.„Jestem gotowa, Johnny – powie­działa gło­sem cichym niby muśnię­cie piór­kiem. – Ty też musisz być gotowy”. „Nie mogę” – odpo­wie­dział. A powi­nien był odpo­wie­dzieć: „Zawszę będę cię kochać”. Powi­nien był trzy­mać ją za rękę i powta­rzać, że jest w porządku.– Prze­pra­szam, Kate – wyznał teraz, zbyt na znak, że usły­szała. Podmuch we wło­sach, kwiat opa­da­jący na kolana. Cokol­wiek. Ale nie było nic. Tylko szum fal, prze­ta­cza­ją­cych się figlar­nie po pia­ że wyspa pomo­gła chłop­com. Byli zajęci od świtu do nocy. Ści­gali się po ogro­dzie, uczyli body­sur­fingu na zała­mu­ją­cych się pie­ni­stych falach i zako­py­wali się nawza­jem w pia­sku. Lucas czę­sto mówił o Kate, wspo­mi­nał o niej przy każ­dej oka­zji nie­mal codzien­nie. Brzmiało to tak, jakby była w skle­pie i miała zaraz wró­cić do domu. Na początku reszta czuła się z tym nie­swojo, ale z cza­sem Lucas w ten wła­śnie uparty spo­sób, jak deli­katne, powra­ca­jące fale, wpro­wa­dził Kate z powro­tem do ich kręgu, pod­trzy­mał jej obec­ność, poka­zał im, jak ją pamię­tać. „Mamie by się podo­bało” stało się jak refren i poma­gało im wszyst­ do zakupu pełnej wersji książki

Listen to unlimited or download Nie pozwól mi odejść by EMASIK in Hi-Res quality on Qobuz. Subscription from £10.83/month.

'Płatny zabójca i niewinna dziewczyna... Czy mają szansę na miłość?Przez ostatnie dziesięć lat życia River Captain Kipling pracował dla tajemniczego szefa mafii. Ma jednak dość! Postanawia otworzyć niewielki bar. Przeszkodą w spełnianiu marzeń są nawracające koszmary z dzieciństwa. Dlaczego na widok Rose znowu śni o swojej pierwszej miłości, Addy? Śmierć zabrała ją przecież na zawsze...Najlepszym przyjacielem Rose z dzieciństwa był River. Tęskniła za nim przez ostatnich dziewięć lat, ale pełnego ciepła, dobrego chłopca, gotowego obronić ją przed całym złem świata już nie ma. Jego miejsce zajął nieczuły Captain. Rose ma wątpliwości, czy w jej życiu, ale przede wszystkim w życiu jej córki, jest miejsce dla takiego człowieka...Co kryje przeszłość Rose i Captaina? Czy czeka ich wspólna przyszłość?'

Lyrics, Meaning & Videos: Nie Odchodź (Voodoo Blend), Fałszywa Miłość (BraKe Blend), Miało Być Tak Pięknie (BraKe Blend), Nie Odchodź, Miało Być Tak Pięknie, Nie Pozwól Mi Odejść (MVP BLEND), Nie Odchodź (Voodoo Blend) PrologNie mam pojęcia, kim jestem. Nie do ludzie o tym wiedzieli, litowaliby się nade mną, ale to mi nie przeszkadza – dzięki temu mogę być, kimkolwiek zechcę, mogę sprawić, żeby inni uwierzyli, w cokolwiek im powiem. Co w tym smutnego?Zresztą czy nie cały świat działa teraz w ten sposób? Ludzie żyją w mediach społecznościowych, tworzą fałszywą rzeczywistość, w której wszystko jest idealne. Niewiele się to różni od tego, co ja niechcenia przeglądam Tindera, gdy zauważam jego twarz: jasne, niebieskoszare oczy, powieki nieco spuszczone, nieśmiało i kusząco; kosmyk ciemnych włosów opadający na czoło. Czuję poruszenie, jego widok mnie zniewala. Coś takiego jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło ani w internecie, ani w prawdziwym długo wpatruję się w jego zdjęcie, chłonę każdy szczegół, ignoruję głos wzywający mnie do zejścia na dół.– Za momencik – wołam. – Chwileczkę! – Potrzebuję jeszcze minuty, by popatrzeć na osobę, która odmieni moje palcem w nową motyle w brzuchu na myśl o pierwszych słowach, jakie wymienimy. Niemal zapominam o tym, że muszę zejść na dół, gdy zaczynam sobie wyobrażać scenariusze znacznie barwniejsze od samej rozmowy z ZoePowinnam już do tego przywyknąć, do brzemienia ciszy, która zawsze wypełnia dom, nawet gdy wszyscy w nim jesteśmy. Minęły trzy lata, a jednak wciąż pogłaśniam telewizor albo puszczam muzykę w tle i często mówię zbyt głośno, żeby tylko przypomnieć sobie, że wciąż żyję, że nie jestem błąkającym się w stanie zawieszenia duchem kobiety, która straciła nie może cię na to oczy i widzę Ethana. Nie potrafię stwierdzić, ile dokładnie lat ma w tej scenie, która odgrywa się w moim umyśle – prawdopodobnie dziesięć – ale pamiętam ją wyraźnie. Obserwuję ich, jak bawią się w ogrodzie; Ethan z ożywieniem i szerokim uśmiechem na twarzy opowiada coś Harleyowi. Nie słyszę, o czym rozmawiają, ale Harley odrzuca głowę do tyłu i śmieje się ze słów brata. Potem obejmuje go w niedźwiedzim uścisku i przewracają się na trawę. Cały Ethan. Zawsze nas rozśmiesza. Wkrótce Jake staje u mego boku i ujmuje moją dłoń. Uśmiechamy się do siebie, bo czujemy się wyparowuje równie szybko, jak się pojawił. Ethana już nie ma, a ja stoję tutaj sama, w innym domu, w innym przekracza próg kuchni i przerywa ciszę.– Czy tata jest w domu? – pyta, mrużąc mina podpowiada mi, że już zna odpowiedź. Początkowo jego rozczarowanie faktem, że Jake pracuje do późna, wynikało z tego, że potrzebował obecności ojca. Kiedyś, gdy byliśmy jeszcze kompletną rodziną, Jake zawsze był przy nas, zawsze można było na nim polegać. Ale to się skończyło. Harleyowi musiało być trudno przyzwyczaić się do nagłej zmiany, jaka zaszła w ojcu. Jednak teraz, gdy ma już dziewiętnaście lat, jestem pewna, że bardziej żal mu mnie.– Ma ważne spotkanie z Liamem – jestem jakąś zahukaną kobietą, która pozwala, by jej mąż ledwie zaglądał do domu; po prostu wiem, jak ciężko Jake pracuje nad rozkręceniem swojej firmy zajmującej się projektowaniem graficznym. Wiem również, że w taki sposób radzi sobie z nieobecnością, którą wszyscy odczuwamy, chociaż mieszkamy w innym domu – a nawet w innym mieście. Często zastanawiałam się, czy Londyn leży wystarczająco daleko od Guildford, żeby to robiło różnicę, ale przenieśliśmy się tutaj, żeby Jake mógł założyć biznes do spółki z przyjacielem ze studiów. Poza tym, gdybyśmy wyprowadzili się jeszcze dalej, czułabym, że w jakiś sposób zdradzam unosi brwi.– Kolejne spotkanie? gulasz wołowy, który na szybko przyrządziłam. Harley i ja nieraz odbywaliśmy tę rozmowę i wielokrotnie go przekonywałam, że musi zrozumieć tatę. A jednak wciąż wracamy do punktu wyjścia. Tym razem próbuję obrócić jego uwagę w żart.– Och, będziesz taki sam, jak już zostaniesz lekarzem, Harley. Właściwie to będziesz pracował na noce i brał podwójne zmiany. Początkowo nie znajdziesz zbyt wiele czasu na życie towarzyskie. – Klepię go po się.– Wiem o tym. Ale warto się poświęcić, żeby ratować ludzkie życie, prawda, mamo?Właśnie dlatego jestem taka dumna z mojego syna. Po wypadku Ethana Harley załamał się do tego stopnia, że musiał sobie zrobić rok przerwy, nim zaczął się przygotowywać do egzaminów końcowych w liceum. Ale jakoś wziął się w garść i teraz chce wnieść trochę dobra do świata, który potrafi być tak okrutny. Podziwiam jego siłę i determinację; nie sądzę, bym w jego wieku potrafiła tak się skupić. Chyba właśnie w ten sposób radzi sobie ze stratą.– Jak się miewa Melanie? – pytam, świadoma tego, jak głośno brzmi mój głos w porównaniu z jego łagodnym podchodzi do lodówki i nalewa sobie szklankę mleka; nigdy nie rozumiałam, jak może go tyle pić.– Możesz ją nazywać Mel, wiesz? Nikt nie zwraca się do niej Melanie, nawet jej rodzice – śmieje się.– Wiem. Przepraszam. – Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, dlaczego traktuję ją tak formalnie; sprawia wrażenie przemiłej dziewczyny i jest kompletnie zadurzona w Harleyu. – A więc jak się mają sprawy między wami?– Nie planujemy jeszcze potajemnego ślubu w Las Vegas, więc nie masz się czym się, bo wiem, że o coś takiego raczej nigdy nie będę musiała się martwić. Harley ma za bardzo poukładane w głowie, żeby zrobić coś tak impulsywnego.– A może zaprosisz ją do nas na kolację jutro wieczorem? Przygotuję coś specjalnego, no i jest sobota, więc tata powinien dać radę wrócić wcześniej. Co ty na to?Ledwie wypowiedziałam te słowa, zaczęłam się zastanawiać, czy nie wywieram na niego za dużej presji. Może nie są jeszcze na tym etapie związku, żeby chcieli spędzać czas z rodzicami partnera. Zresztą czy jakakolwiek młoda osoba jest na to gotowa? Ale są razem już kilka miesięcy, więc muszą się naprawdę lubić. Badawczo przyglądam się twarzy Harleya, ale nie zauważam śladów zwątpienia czy skrępowania.– Zapytam ją – mówi, wzruszając ramionami. – Ale nie jestem pewien, jakie ma plany na weekend.– Cóż, daj mi znać. A teraz lepiej wrócę do gotowania, bo nie będziemy mieli co jeść dziś wieczorem.– Pomóc ci w czymś?To kusząca oferta, ale Harley spędził cały dzień na nauce i jestem pewna, że przydałaby mu się chwila relaksu.– Może pomożesz mi jutro? – patrzę, jak rusza na górę, czuję ten znajomy ból. Nie miał być wraca do domu tuż po dziesiątej wieczorem i znajduje mnie śpiącą na sofie.– Tak mi przykro, Zoe – szepcze. – Mieliśmy mnóstwo rzeczy do omówienia i nie mogłem się wcześniej się i wtulam w niego, wdychając dodający otuchy zapach. W takich chwilach zawsze sobie przypominam, jakie mamy szczęście, że udało nam się wspólnie przetrwać te najczarniejsze miesiące.– Nic się nie stało. Jadłeś coś? Chciałam ci zostawić coś z kolacji, ale Harley był wyjątkowo głodny i pożarł twoją nie uśmiecha się na te słowa, mimo że powinien. Kiedyś by się uśmiechnął. – Zamówiliśmy z Liamem pizzę – mówi.– Ach, teraz rozumiem, dlaczego nie wróciłeś do domu na kolację. Pizza zawsze przebije gulasz wołowy, czyż nie?Oboje chichoczemy, ale chwila beztroski nie trwa długo. Niemal jakbyśmy mieli wyrzuty sumienia, że dobrze się bawimy. Nawet po trzech latach pilnujemy, żeby nie śmiać się z niczego zbyt długo. Ethan by tego nie chciał. Miał szelmowskie poczucie humoru. Gdyby mógł nas teraz zobaczyć, powiedziałby, że jesteśmy nudni. Kazałby nam się śmiać tak dużo, jak tylko możemy.– Myślę, że wezmę prysznic przed snem – oznajmia Jake, wstając. Nie musi wyjaśniać dlaczego; dzięki temu oszczędza czas rano i może jak najlepiej wykorzystać dzień.– Powinieneś od czasu do czasu wziąć wolny weekend – mówię. – Moglibyśmy pojechać dokądś z Harleyem. Gdy jesienią zacznie studia medyczne, ile jeszcze okazji będziemy mieli, żeby zrobić coś wspólnie jako rodzina?To słowo zawsze brzmi dziwnie w moich ustach, od kiedy nie ma z nami Ethana. Jesteśmy rodziną, ale kiwa głową.– Masz rację, powinniśmy to zrobić. Wyjedziemy gdzieś na weekend. Wymyślę coś. – Żadne z nas nie musi podkreślać, że będzie to miejsce z dala od rzeki, jeziora czy plaży.– A poza tym zaprosiłam Melanie, to znaczy Mel, na kolację jutro wieczorem. Mógłbyś wrócić do domu w miarę wcześnie?Przez chwilę myślę, że Jake zaprotestuje, że poda mi sto powodów, dla których to po prostu nie jest możliwe, ale on mnie zaskakuje.– Tak, powinienem dać radę. A więc to coś poważnego między nimi?– Znasz Harleya. Niewiele mówi, ale myślę, że bardzo się lubią.– A w każdym razie ona lubi jego.– Co to ma znaczyć?Jake się krzywi.– Och, nic. Ale czy nie jest tak z młodą miłością, że jedna osoba zawsze jest bardziej zakochana niż druga? Za każdym razem, gdy widzę ich razem, mam wrażenie, że ona do niego lgnie, tymczasem on jest trochę bardziej mu, że się z nim nie zgadzam.– Jest po prostu odrobinę bardziej powściągliwy, to wszystko. Zawsze taki był. W każdym razie chyba nie mówisz z własnego doświadczenia? Z nami tak nie było, prawda? Pamiętam, że byliśmy sobą równie uśmiecha się, a ja się cieszę, że myśl o naszych początkach wciąż wywołuje w nim radość.– Tak, masz rację – mówi. – Mieliśmy szczęście, prawda?Rzeczywiście, randka w ciemno zorganizowana przez moją przyjaciółkę mogła się zakończyć katastrofą. Leanne długo musiała mnie przekonywać, zanim się zgodziłam, ale Jake szybko podbił moje serce dobrocią i poczuciem humoru. Jednak to, co przyszło potem, gdy nawet nie wiedział, co mi powiedzieć, gdy ledwie był w stanie patrzeć mi w oczy, już od dawna kładzie się cieniem na szczęściu i beztrosce naszych pierwszych wspólnych lat.– W każdym razie – ciągnie dalej Jake – Mel to miła dziewczyna i cieszę się, że Harley z nią jest. – Całuje mnie w czoło, po czym idzie pod wchodzę na górę, przypominam sobie, że nie sprawdzałam poczty, od kiedy wróciłam do domu. Nie powinny na mnie czekać żadne ważne wiadomości; nie mam dziś wieczorem dyżuru i zawsze sprawdzam skrzynkę tuż przed wyjściem z pracy, na wypadek gdyby jakaś pacjentka miała do mnie pilne pytanie. Posada pielęgniarki w klinice leczenia bezpłodności wiele dla mnie znaczy i chcę jak najlepiej wspierać kobiety i mężczyzn, którzy przechodzą przez tak wiele, żeby założyć iPhonie moje konta e-mailowe są połączone i wszystkie wiadomości wpadają do jednej skrzynki odbiorczej. Zauważam e-mail od Lynette, trzydziestolatki, która próbuje zajść w ciążę od czterech lat. To dla niej pierwsza próba sztucznego zapłodnienia i niepokoi się, że mogła się nie żeby postarała się zrelaksować, że prawdopodobnie przez jakiś czas nie zauważy żadnych objawów, a nawet jeśli jakieś zauważy, mogą oznaczać cokolwiek. Doradzam jej, żeby po prostu wytrzymała do dnia testu, ale nawet w chwili, gdy wysyłam tę wiadomość, wiem, że nic, co powiem, jej nie pomoże. Oczekiwanie to piekło dla e-mail pochodzi od pacjentki imieniem Gemma. Właśnie skończyła czterdziestkę, a w tym wieku szanse na skuteczne zapłodnienie in vitro są wyjątkowo niskie, więc kiedy czytam jej słowa, czuję, jak serce skacze mi z się, Zoe! Zrobiłam dziś test i jestem w ciąży! W końcu będziemy mieli dziecko!Właśnie dla takich chwil żyję. Dla świadomości, że pośród wszystkich tych porażek i cierpienia zdarzają się na świecie niesamowite rzeczy. A historie mają szczęśliwe mi do przeczytania już tylko jedna wiadomość, która została przysłana na moje prywatne konto przez kogoś, o kim nigdy nie słyszałam: [email protected] Brakuje tematu, więc podejrzewam, że to spam, ale muszę sprawdzić na wszelki przeszywają mnie jak nóż wbity w odkryć prawdę o tym, co przytrafiło się twojemu synowi nad rzeką trzy lata temu. Nie wierz w kłamstwa. To nie był JakeGdy Jake wchodzi do sypialni owinięty w ręcznik, od razu się orientuje, że z Zoe jest coś nie tak. Jego żona siedzi na podłodze przy łóżku, wlepiając wzrok w telefon. Twarz ma bladą, a ręce jej się pierwszej chwili Jake myśli, że to musi mieć związek z jedną z jej pacjentek. Ale to niemożliwe. Zoe jest zbyt silna, żeby się załamać złą wiadomością. Widział ją w takim stanie tylko jeden raz – gdy stracili syna. Nigdy wcześniej ani później nie była niczym aż tak siada obok niej i przyciąga ją do piersi.– Zoe, co się stało? O co chodzi?Ona patrzy na niego szeroko otwartymi oczami i wciska mu do ręki telefon.– Masz, od niej aparat, marszcząc brwi, ale słowa są zamazane.– Chwileczkę. – Sięga po leżące na stoliku nocnym okulary do czytania i je odkryć prawdę o tym, co przytrafiło się twojemu synowi nad rzeką trzy lata temu. Nie wierz w kłamstwa. To nie był jest zdezorientowany.– Co to ma znaczyć, do cholery?Zoe mówi mu, że nie ma pojęcia, kto przysłał tę wiadomość. Nie zna nikogo nazwiskiem Cole. Jake też nie.– Ta osoba mówi o Ethanie? Dlaczego? Nie rozumiem.– O co tu, kurwa, chodzi, Jake? O co tu, kurwa, chodzi?Zoe nigdy nie przeklina. A już zwłaszcza nie używa słowa na „k”. Jake ściska jej dłoń i próbuje myśleć racjonalnie.– Słuchaj, to tylko jakiś żart. Jakiś dupek postanowił namieszać nam w głowach. Nic więcej się za tym nie kryje. Po prostu usuńmy tę wiadomość. – Już ma to zrobić, ale Zoe wyrywa mu telefon z dłoni.– Nie! Nie możemy. To… to może być…– Co? Prawda? Zoe, chyba w to nie wierzysz? Wiemy, co przytrafiło się Jake musi przyznać przed samym sobą, że tylko przez sekundę – nie, nawet krócej, przez ułamek sekundy – on też poczuł zwątpienie, gdy czytał te słowa. Jednak to niemożliwe. Próbuje wyjaśnić to Zoe i stara się być przy tym tak taktowny, jak to możliwe.– Zoe, posłuchaj. To był wypadek. Ethan i Josh utonęli, bo wygłupiali się nad rzeką. To było okropne i bezsensowne i nie powinno ich tam być, zwłaszcza o tej porze. Ethan z pewnością wiedział bardzo dobrze, że nie powinien się nocą wykradać z domu. Nic więcej się za tym nie kryje, nie może. Policja nie miała co do tego wątpliwości, a przecież przeprowadziła rzetelne pamięta ten dzień, jakby to było wczoraj. Josh miał u nich nocować i chłopcy poszli do pokoju Ethana około dziewiątej. On i Zoe nie mieli najmniejszych powodów, aby podejrzewać, że wykradną się z domu w środku nocy. Żadne z nich niczego nie nigdy by tego nie przyznała, ale Jake jest przekonany, że jej zdaniem to Josh namówił Ethana do wyjścia. A jeśli Jake ma być szczery, to on chyba też w to wierzy. Ale żadne z nich nie powie tego na głos, bo ostatecznie rodzice Josha cierpią tak samo jak oni, więc po co szukać winnych? Chłopcy dobrze wiedzieli, że nie należy robić takich atakują go ze zdwojoną siłą i zadają mocne, szybkie ciosy, które odbierają mu dech. Wraca do niego wszystko, co tak bardzo starał się ignorować, co schował w przegródce umysłu zamkniętej na cztery nigdy nie przyznałby się do tego Zoe i sam próbuje o tym nie myśleć, ma świadomość, że od lat nieustannie ukrywa się przed swoim cierpieniem. Tylko praca chroni go przed przytłaczającymi uczuciami i sprawia, że nie dusi się poczuciem winy. Nie był w stanie uratować swojego dziecka. Zawiódł syna w najgorszy możliwy sposób.– Czasami policja też się myli – mówi Zoe. – To się stara się być głosem rozsądku.– Zastanówmy się nad tym przez chwilę – mówi i czeka, aż Zoe zaprotestuje, ale ona tego nie robi, tylko wbija w niego spojrzenie pięknych, szeroko otwartych oczu, jakby chciała, żeby z jego ust popłynęły słowa, które wszystko wyjaśnią i zakończą sprawę.– Minęły trzy lata – zaczyna Jake. – Jeśli nadawca tej wiadomości mówi prawdę, dlaczego czekałby tak długo? Zdarzają się chorzy ludzie, którzy uwielbiają zadawać innym ból i robią, co mogą, żeby namieszać im w głowach. To wszystko. Nie możemy pozwolić, żeby ten ktoś zalazł nam za w milczeniu rozważa jego słowa, a potem powoli kiwa głową. Spokojna, racjonalnie myśląca kobieta, którą tak dobrze zna, wróciła.– Wiem, że prawdopodobnie masz rację, ale co, jeśli w tych słowach jest chociaż ziarnko prawdy? Myślę, że powinniśmy pokazać tę wiadomość policji, tak na wszelki wypadek. A jeśli ktoś rzeczywiście próbuje mnie nękać, to też należy zgłosić, prawda?Jake myślał, że już nigdy nie będzie musiał mieć do czynienia z policją – a w każdym razie taką miał nadzieję. Funkcjonariuszka przydzielona do opieki nad ich rodziną, Jody, była miłą kobietą, ale krępowało go to, że tak dużo z nimi przebywała, czuła się u nich jak u siebie w domu i nieustannie zadawała im pytania. Jednak był jej wdzięczny, bo mimo wszystko bardzo pomogła Zoe i Harleyowi, podczas gdy on – musiał to przyznać – nie był w stanie tego zrobić.– W porządku – zgadza się. – Możemy pójść na posterunek jutro wcześnie rano, przed moją kręci głową.– Nie, pójdę sama. Dam sobie radę. Jeśli to rzeczywiście żart, dlaczego mielibyśmy pozwolić tej osobie, żeby wywracała nasze życie do góry nogami? Musisz wrócić wcześniej do domu na kolację z Melanie, więc nie możesz się spóźnić do pracy.– Okej. Tylko zadzwoń do mnie od razu po spotkaniu z nimi i daj znać, co powiedzieli. – Jake czuje się z tym okropnie, ale wie, że Zoe ma rację i że sobie bez niego poradzi. Jest niezależna i uparta, czasami aż za bardzo. Może i miała chwilę słabości, ale do rana weźmie się w garść. Mimo wszystko Jake oferuje jej słowa wsparcia. – Przejdziemy przez to razem, Zoe. Tak jak daliśmy radę wypowiada te słowa, czuje, jak jego myśli próbują zboczyć na inny tor. Na coś, o czym nawet nie pozwala sobie HarleyCzasami nie czuje się jak dziewiętnastolatek. Ma wrażenie, jakby był znacznie starszą osobą uwięzioną w młodym ciele. Chyba takie są skutki utraty młodszego brata, myśli sobie, chociaż nie pamięta, by kiedykolwiek czuł się przy komputerze, wlepiając wzrok w stronę internetową uczelni medycznej, na którą aplikował. Kolorowe zdjęcia pełne uśmiechniętych młodych twarzy każą mu wierzyć, że wszystko jest możliwe, że czeka go przyszłość, w której nie będzie młodszego brata, a on gładko wtopi się w tłum tych radosnych ludzi i stłumi swoje Był wszystkim, czym Harley nie był: pewny siebie, odważny, stanowił duszę towarzystwa. Ale nie miał najlepszych ocen, przypomina sobie Harley. Z nich dwóch to on lepiej się uczył, chociaż nigdy nie wytykał tego bratu. Nie rywalizowali ze sobą. „Byłoby lepiej, gdybyśmy się nienawidzili, gdybyśmy nie byli sobie tacy bliscy. Może wtedy nie pozostawiłby w moim życiu takiej ziejącej dziury”.Można powiedzieć, że jego rodzina daje sobie teraz radę. Jakoś udało im się przejść przez piekło i po prostu żyją dalej. Próbują zachowywać się normalnie. Ale blizny pozostały. Harley drży na myśl o tamtych mrocznych dniach, gdy stali się zupełnie innymi ludźmi, i miał wrażenie, że mama nienawidzi taty, tata nienawidzi mamy, a on nienawidzi stworzyli dla siebie nową rzeczywistość, spokojniejszą, chociaż Ethan zawsze będzie im towarzyszył. A Harley z optymizmem patrzy w przyszłość. Wierzy, że z czasem będzie im łatwiej. Tata musi po prostu przewartościować priorytety i znowu stać się osobą, jaką był wcześniej: tym ojcem, który zabierał ich na wycieczki w każde sobotnie popołudnie. Do kina. Na minigolfa. Gdzie tylko dziś rano mama zachowywała się dziwnie – była rozkojarzona i wytrącona z równowagi. Zdołała nawet przypalić jajecznicę. Zawsze gotuje idealnie, niczym Jamie Oliver, więc Harley od razu zrozumiał, że coś jest na rzeczy.– Wszystko w porządku, mamo? – zapytał, gdy wyrzuciła zwęglone resztki do kosza i zaczęła rozbijać nowe krótko i rzeczowo.– Nic mi nie jest, skarbie. Po prostu bierze mnie trzeba być przyszłym studentem medycyny, żeby zauważyć, że nie ma żadnych objawów. To pewnie ma jakiś związek z tatą. Mama musi być taka samotna, gdy wraca z pracy i nie ma z kim porozmawiać, bo jego nigdy nie ma w domu. Nie narzeka, oczywiście, ale Harley to widzi. Wie o stronę internetową i kładzie się na łóżku. Sięga po słuchawki i włącza Coldplay na cały regulator. „Przepraszam, Ethan – myśli. – Wkrótce zacznę studia, zacznę własne życie. Wciąż nie daje mi spokoju to, że ty nigdy nie będziesz mógł zrobić niczego podobnego. To nie wydaje mi się sprawiedliwe”.Na szczęście Mel przysyła mu esemesa i odciąga jego uwagę od tych ponurych myśli. Pyta, czy kolacja jest aktualna, i kończy wiadomość trzema buziakami. Harley się uśmiecha. Jest taka ciepła i czuła. Czasami trudno mu uwierzyć, że naprawdę się nim jej, że już nie może się doczekać, aż ją zobaczy, chociaż to nie do końca prawda. Obawia się kolacji z rodzicami. To wszystko wydaje się takie oficjalne i niepotrzebne. No i o czym będzie rozmawiał z Mel jego tata? Ledwie potrafi zamienić kilka zdań z własnym synem, więc Harley nie wyobraża sobie, że będzie w stanie podtrzymać konwersację z jego dziewczyną. Ale mama najwyraźniej cieszy się na to spotkanie, a Harley nie chce jej zawieść. Nie po tym wszystkim, co przez niego przeszła po śmierci Ethana. Nie tylko straciła młodszego syna, lecz także starszy załamał się na jej oczach. Harley żałuje, że nie był silniejszy, że nie potrafił się nią zaopiekować, chociaż miał wtedy zaledwie szesnaście przysyła mu kolejną wiadomość. Tym razem jest to zdjęcie, na którym uśmiecha się sugestywnie. Chociaż Harley jest pewien, że ma coś na sobie, fotka jest tak skadrowana, że wygląda, jakby była topless. Odpisuje jej, że jest niegrzeczna, i dodaje kilka uśmiechniętych wie, czego ona chce, i raczej nie powinien dłużej kazać jej jego obaw kolacja bardzo się udała. Ten jeden raz tata wrócił do domu wcześniej i zdołał przeprowadzić przyzwoitą rozmowę z Mel. Właściwie to zarówno on, jak i mama byli pod wrażeniem jego dziewczyny. Cóż, to chyba zrozumiałe, prawda? Jest opanowana i rzeczowa, a przy kolacji zdołała kilka razy rozśmieszyć jego mamę. To był miły leżą na łóżku w jego pokoju, a Mel przytula się do niego tak mocno, że przenika go ciepło jej ciała, jakby się ze sobą stapiali. Całuje go w usta, a potem się odsuwa.– Podoba ci się w Londynie? – pyta. – Zawsze się zastanawiam, co myślą o tym miejscu ludzie, którzy się tu nie urodzili i nie wychowali.– Surrey nie jest tak daleko. To prosta trasa drogą A3. Ostatecznie nie przeprowadziliśmy się tutaj z drugiego krańca kraju.– Och, wiem. Ale nawet niektóre dzielnice Londynu potrafią się wydawać człowiekowi obce, jeśli jest przyzwyczajony do innej części wie, co Mel ma na myśli. Mieszkają w Putney, w południowo-zachodnim Londynie, a on czuje się dziwnie, gdy wybiera się w inne rejony stolicy niż West End.– Londyn jest fajny – mówi. – To takie miejsce, w którym każdy czuje się mile widziany i może się tu prędzej czy później zadomowić. – „Nawet ja”, dodaje w myślach. Nie wspomina, że wcale nie chciał tu przyjeżdżać, że opuszczając hrabstwo Surrey, czuł, jakby zdradzał Ethana. Jakby zostawiał go samego. Ale mama i tata potrzebowali się odciąć od tamtego miejsca. Dobijało ich mieszkanie w tamtym domu, na tamtej ulicy. Wszystko przypominało im o Ethanie. Ich małżeństwo ledwie to przetrwało. Chyba wszyscy byli trochę zaskoczeni, gdy po całej tej wielkiej przeprowadzce odkryli, że tak naprawdę niewiele się teraz całkiem nieźle sobie radzą. Muszą.– Masz rację – mówi Mel, głaszcząc go po policzku. Jej wzrok pada na oprawione w ramkę zdjęcie przedstawiające Harleya z bratem, które stoi na jego biurku. – Opowiedz mi o Ethanie – prosi. – To znaczy, o ile jesteś w stanie. Zrozumiem, jeśli nie chcesz o nim mówić. Ale wygląda na naprawdę rozrywkowego w pokoju się zmienia. Mel nigdy wcześniej nie poruszała tego tematu. Nie chodzi o to, że Harley nie chce rozmawiać o bracie, ale zapytała o niego tak nagle. Harley bierze głęboki wdech.– On był… fajny. Naprawdę popularny w szkole i pełen energii. Pewny siebie. Zupełnie się od siebie różniliśmy. Był rozrywkowy, jak uśmiecha się i ściska jego dłoń, żeby dodać mu otuchy.– Chcesz powiedzieć, że był zawadiaką?– Można tak to ująć. Nie rozrabiał, ale miał, sam nie wiem, żywiołowe poczucie humoru. – Gdy jej to mówi, zastanawia się, czy z upływem czasu zmienia się i wypacza sposób, w jaki ludzie postrzegają tych, których utracili. Wprawdzie pamięta, że zawsze się śmiał w towarzystwie Ethana, ale czy jego wspomnienia o bracie są zgodne z rzeczywistością, czy też zamazały się i wymieszały z żalem, smutkiem i bólem?Dzieli się swoimi przemyśleniami z Mel, a ona się uśmiecha.– Lubisz filozofować, Harley. Nie sądzę, abyśmy naprawdę potrafili zapomnieć, jaki ktoś był, chociaż może faktycznie z czasem skupiamy się tylko na jego zaletach. Ale czuję się nie w porządku, mówiąc o tym, bo sama jeszcze nikogo nie straciłam, nawet dziadków. W każdym razie kocham to w tobie, że tak głęboko rozmyślasz o różnych niemal zamiera mu w piersi. Co ona takiego powiedziała? Z pewnością nie miała na myśli, że kocha jego? Ignoruje jej słowa i tylko ją całuje.– Tak jak mówiłem, Ethan bardzo się ode mnie różnił. Pamiętam, że ja zawsze miałem książkę w dłoni, tymczasem jego bardziej fascynowały rowery, deskorolki czy co tam akurat było modne. – Harley czuje ucisk w gardle, gdy przed oczami staje mu obraz roześmianego Ethana. A potem sam zaczyna patrzy na niego pytająco.– Przepraszam, właśnie sobie przypomniałem, że śmiał się jak koń. Serio, naprawdę rżał. To było przezabawne. Im bardziej próbował się powstrzymać, tym bardziej brzmiał jak chwila beztroski mija szybko i Harley znowu czuje tępy ból ogarniający całe ciało.– Gdy dorastałam, zawsze chciałam mieć brata albo siostrę – mówi Mel. – To samotne uczucie, być jedynakiem. Wiem, że brzmi to banalnie, ale to prawda. Myślę, że spędzałam za dużo czasu z rodzicami, byłam całym ich światem. To nie jest zdrowe. – Kręci głową, ale po chwili przytyka dłoń do ust. – O Boże, Harley. Przepraszam. To było bezmyślne z mojej strony. Tak mi obejmuje ją ramieniem.– Nic się nie stało. Ethan zginął, gdy miałem szesnaście lat, więc dzieciństwo rzeczywiście spędziliśmy wspólnie. Nie przejmuj się tym; nie musisz obchodzić się ze mną jak z odpręża się i znowu go całuje. Jej miękkie usta przywierają do jego warg.– Przepraszam – szepcze, wtulając się w na moment zatraca się w pocałunku, ale już po chwili się odsuwa. – Może pójdziemy na spacer? Naprawdę chętnie bym się to robił po śmierci Ethana, żeby oczyścić umysł, gdy czuł, że wariuje. Spacerując, udawał, że brat wciąż żyje, i planował, o czym mu opowie, gdy wróci do domu. Zawsze uwielbiał opowiadać Ethanowi o wszystkim, co działo się w szkole, i chociaż przez większość czasu pewnie zanudzał go tym na śmierć, Ethan zawsze słuchał uważnie i skupiał się na każdym słowie.– Och, w porządku – mówi Mel. Wydaje się zaskoczona tą propozycją. Harley wie, że ją rozczarował, że jest na niego bardziej niż gotowa, ale gdyby sprawy zaszły za daleko, na pewno by ją zawiódł i rozczarował jeszcze bardziej. A nie chce, by zniknęła z jego życia. Potrzebuje wraca do domu po odwiezieniu Mel, znajduje mamę w salonie. Siedzi zwinięta w kłębek na sofie, z podkulonymi nogami i książką w dłoni. Jest molem książkowym tak jak on. Ludzie zawsze komentowali, że Harley przypomina mamę, a Ethan jest bardziej podobny do patrzy na niego i się uśmiecha.– Melanie, to znaczy Mel, jest urocza, Harley. Taka miła dziewczyna. Bardzo się cieszę, że poznałeś kogoś tak sympatycznego. Och, wiem, że wciąż jesteś młody i tak dalej, ale ja miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat, gdy poznałam twojego tatę.– Wiem, wiem i to była miłość od pierwszego wejrzenia czy coś w tym stylu. – Harley uśmiecha się na wszelki wypadek, żeby mama na pewno zrozumiała, że tylko się z nią droczy.– Cóż, tego bym nie powiedziała. Zresztą najlepsza miłość to taka, która rodzi się stopniowo. W każdym razie ja tak myślę. Ale co ja tam wiem.„Bardzo dużo”, myśli sobie Harley. Jego mama jest mądra, lubi się nad wszystkim głęboko zastanawiać, tak jak on.– Myślisz, że zostaniecie razem, gdy rozpoczniecie studia?Harley wie, że Mel ma to pytanie zawsze na końcu języka. Wzrusza ramionami.– Jeśli będzie chciała. Trudno planować z takim wyprzedzeniem. Chcę po prostu zdać egzaminy i cieszyć się wspólnymi wakacjami. A potem zobaczymy, co będzie.– Zawsze byłeś rozsądnym chłopcem – mówi mama. – Przepraszam, raczej młodym człowiekiem. Jestem z ciebie taka dumna, wiesz o tym?– Dzięki, mamo.– Tylko nie bądź zbyt surowy dla taty. On stara się, jak pewnie ma rację, ale jak Harley ma zapomnieć o tych latach, kiedy tata właściwie ich ignorował, jakby nie istnieli? Pozwolił, żeby jego małżeństwo i rodzina prawie się rozpadły. Może w taki sposób radził sobie z utratą Ethana, ale jego zachowanie tylko wszystko pogarszało.– Próbuję, mamo. Naprawdę próbuję.– siada obok niej, a ona przesuwa nogi, żeby zrobić mu więcej miejsca.– Mamo, czy wszystko jest w porządku?– Och, tak – zapewnia ona. – Nie pozwolę, żeby głupie przeziębienie mnie mógłby jej wytknąć, że nie ma nawet kataru, wydusić z niej prawdę, ale to nie byłoby sprawiedliwe. Mama też ma prawo do prywatności. Jak każdy.– Dzięki, że się o mnie troszczysz – dodaje. – Wielu nastolatków nawet nie zwróciłoby na to słowa sprawiają, że Harley wraca do wcześniejszej myśli. Jest starszą osobą uwięzioną w młodym jeszcze zanim stwardnienie rozsiane uniemożliwiło jej wchodzenie po schodach na górę, często myszkowała po moim pokoju. Nie miała do tego prawa i podczas karmienia czy ubierania jej nieraz nachodziła mnie ochota, żeby na nią nawrzeszczeć, że nie jestem już teraz nie jest w stanie tego robić. A to oznacza, że ten pokój w końcu stał się moją prywatną przestrzenią. Myśl o wyprowadzce towarzyszy mi od dawna, w moim wieku to zrozumiałe, ale kto by się nią wtedy zajął? Z jednej strony matka zachęca mnie do znalezienia własnego mieszkania i ustatkowania się, ale z drugiej – w jej słowach pobrzmiewa rozpaczliwy smutek, który mnie tu Mam coś, na czym mogę się skupić. On od tygodni przysyła mi e-maile, powtarza, jak seksownie wyglądam na swoim zdjęciu profilowym, jak bardzo chciałby dotknąć moich długich, jedwabistych włosów. Gdy myślę o tym, kładę się na łóżku i wyobrażam sobie wszystkie inne rzeczy, które moglibyśmy wcześniej nie spotkałem nikogo takiego jak ty – napisał w ostatnim mailu. – Serio. Jesteś mi się śmiać na te słowa. Jest taki młody, ile niby kobiet zdążył spotkać w swoim życiu? Ale nie wytykam mu tego. Nie chcę traktować go z góry, a zresztą na tym zdjęciu profilowym nie wyglądam dużo starzej niż trzy dni od mojej ostatniej wiadomości. On zapewne odchodzi od zmysłów. To nie jest tak, że nie chcę się z nim kontaktować – wręcz przeciwnie – ale muszę zachować ostrożność. Najpierw powinna połączyć nas więź, która przetrwa wszelkie problemy, jakie mogą się potem pojawić. Które z pewnością się pojawią. On musi mnie pragnąć rozpaczliwie – tak, żeby nie wyobrażał sobie życia beze osiągnąć taki efekt wyłącznie drogą e-mailową, ale mam swoje brakuje mi wymówek: moja matka jest chora, nie mogę jej zostawiać bez opieki (co po części jest prawdą); dopadło mnie paskudne przeziębienie; mam takie urwanie głowy w pracy, że muszę robić na dwie tak niewinny, że przyjmuje to wszystko za dobrą monetę, nie kwestionuje moich słów i próbuje ukrywać rozczarowanie. Wiem, że nie mogę tego przeciągać w nieskończoność; mam tylko nadzieję, że kupię sobie w ten sposób wystarczająco dużo może chociaż porozmawiamy przez FaceTime? – zapytał wi-fi ledwo mi działa, a zresztą kamerka w moim komputerze jest to sceptycznie, ale przekonało go wyjaśnienie, że nie chcę, żeby znowu ktoś mnie skrzywdził, a zrobiło to już kilka osób poznanych online. Po prostu daj mi trochę czasu. Wkrótce będziemy najwyraźniej trochę go uspokoiło. Żeby podtrzymać jego zainteresowanie, wysyłam mu zdjęcie, tylko górną połowę ciała, bez twarzy. Jesteś taka piękna – odpowiada mi swoje – piszę. Ten pomysł mnie podnieca. Ale on tego nie robi – jest na to zbyt w swoim czasie. Nie pozwól mi odejść. Ella i Micha Jessica Sorensen. Ella i Micha przyjaźnią się od dzieciństwa. Ale jedna tragiczna noc przekreśla ich przyjaźń i na zawsze zmienia życie Ella kiedyś była niepokorna i zadziorna, choć miała serce na dłoni. Jednak kiedy wyjechała na studia, zostawiła wszystko za sobą. Płatny zabójca i niewinna dziewczyna? Czy mają szansę na miłość? Przez ostatnie dziesięć lat życia River Captain Kipling pracował dla tajemniczego szefa mafii. Ma jednak dość! Postanawia otworzyć niewielki bar. Przeszkodą w spełnianiu marzeń są nawracające koszmary z dzieciństwa. Dlaczego na widok Rose znowu śni… Autor: Abbi GlinesIlość stron: 320Tytuł oryginału: The Best GoodbyeWydawnictwo: PascalNumer ISBN: 9788376429625Data wydania: 2017-01-11 Opis Informacje dodatkowe Opinie (0) Płatny zabójca i niewinna dziewczyna? Czy mają szansę na miłość? Przez ostatnie dziesięć lat życia River Captain Kipling pracował dla tajemniczego szefa mafii. Ma jednak dość! Postanawia otworzyć niewielki bar. Przeszkodą w spełnianiu marzeń są nawracające koszmary z dzieciństwa. Dlaczego na widok Rose znowu śni o swojej pierwszej miłości, Addy? Śmierć zabrała ją przecież na zawsze? Najlepszym przyjacielem Rose z dzieciństwa był River. Tęskniła za nim przez ostatnich dziewięć lat, ale pełnego ciepła, dobrego chłopca, gotowego obronić ją przed całym złem świata już nie ma. Jego miejsce zajął nieczuły Captain. Rose ma wątpliwości, czy w jej życiu, ale przede wszystkim w życiu jej córki, jest miejsce dla takiego człowieka?. Co kryje przeszłość Rose i Captaina? Czy czeka ich wspólna przyszłość? Read Cała prawda from the story Pozwól mi odejść by Mrwiski with 62 reads. wiersze, natura, poems. Zamiotłem wspomnienia o TobiePod dywan, nie zdążyłemWyleczy Billy Shine od lat nie wychodzi z domu, a życie i ludzi obserwuje przez okno. Pewnego dnia zauważa siedzącą na chodniku Grace, córkę byłej narkomanki. Dziewczynka ma kłopoty i potrzebuje pomocy Billy'ego. To wydarzenie odmieni jego pozwól mi odejść od Catherine Ryan Hyde możesz już bez przeszkód czytać w formie e-booka (pdf, epub, mobi) na swoim czytniku (np. kindle, pocketbook, onyx, kobo, inkbook). Nadmierna pewność siebie to cudowna cecha młodości. Przeprosiny nic nie znaczą, jeżeli nie zamierzasz przestać robić tego, za co przepraszasz. Gdy ludzie są niemili, to zwykle oznacza, że są nieszczęśliwi. Dobrze jest mieć kogoś, kto na tobie polega, bo pewnego dnia ty będziesz musiał na nim polegać. Wystarczy, że powiesz: "Nie daję rady i potrzebuję twojej pomocy". . 41 428 195 278 161 215 383 197

nie pozwól mi odejść pdf